niedziela, 17 marca 2019

Rozdział 1


~ .~

Nazywam się Freya Gordon. Mieszkam w małym mieście Grandview. Razem z mamą Melindą prowadzę sklep z antykami "Same As It Never Was Antiques", oczywiście, kiedy akurat nie jestem na uczelni, gdzie studiuję psychologię. Moje życie jest niemal tak samo zwyczajne jak Twoje. No może poza tym, że od czasu kiedy byłam małą dziewczynką, wiem że mogę kontaktować się ze zmarłymi. Moja prababcia i mama nazywają ich zagubionymi duszami. Są to ci, którzy nie przeszli na drugą stronę, bo mają niedokończone sprawy na Ziemi i przychodzą do mnie, by prosić o pomoc. Ten dar ma również mój starszy brat Aiden. Pomagamy duchom komunikować się ze światem żywych i rozwiązywać dręczące ich problemy, by mogły zaznać spokoju i wejść w Światło. Nikt poza nimi nie może go zobaczyć, ale wiem, że prowadzi ono w dobre miejsce.

Żeby podzielić się z Wami swoją historią, muszę również opowiedzieć ich. 

W sklepie nie ma dziś zbyt wielkiego ruchu. Tylko od czasu do czasu słyszę dźwięk dzwonka, którego trącają drzwi, gdy wchodzi jakiś klient. Jest piętnasta a mi do tej pory udało się sprzedać trochę porcelany i srebra, jeden antyczny zegarek oraz komplet diamentowych kolczyków z naszyjnikiem. Całkiem nieźle. Między obsługiwaniem kolejnych klientów przeczytałam rozdział z psychologii społecznej, który mamy przerabiać na następnych zajęciach. Poza tym wieje nudą. Zwykle jestem tutaj z mamą, ale tym razem jest zajęta czymś innym. Stara się pomóc duchowi kobiety, który objawił się dwa dni temu. Duch pojawia się tylko na kilka chwil, prawie nic nie mówi, dlatego mama stara się na własną rękę znaleźć jakiekolwiek informacje o tym, kim była ta kobieta i jak zginęła. Na początku zawsze jest trudno się z nimi porozumieć, bo nie mają wystarczająco sił, by pokazać się i zostać dłużej. Przy tym są rozkojarzone, wszystko im się miesza, nie pamiętają co się im stało, ani dlaczego zostały na Ziemi. Dlatego też niewiele mówią albo wcale. Czują jednak, że możemy im pomóc, dlatego do nas lgną. Robią to instynktownie. Żeby im pomóc musimy przede wszystkim uzbroić się w cierpliwość i czekać aż powiedzą lub pokażą nam coś istotnego. Mogą to zrobić chociażby za pomocą wizji, czyli swoich wspomnień, które odtwarzają się w naszych głowach niczym filmowe sceny. Mama mówiła, że kobieta ukazuje jej się w czymś przypominającym służbowy uniform, który zaplamiony jest krwią. Skoro duch pokazuje się wyglądając tak jak w chwili śmierci to znaczy, że umarł nagle. Mam nadzieję, że mamie udało się dowiedzieć czegoś więcej. Niestety sprawy duchów nigdy nie są proste.

Odkładam książkę z psychologii społecznej do swojej torby i zaczynam przechadzać się po sklepie. Oglądam regały z rzeczami, które mama wystawiła niedawno na sprzedaż. Widzę stare wazy z chińskimi zdobieniami, lampy naftowe z uchwytami w czarnym i białym kolorze, figurki z porcelany i z brązu, szkatułkę w stylu Faberze o kształcie jajka zdobionego kryształowymi kwiatami i żółtymi pszczołami. Od takich dekoracji aż się roi. Właściwie na wystawach nie ma żadnego porządku, rzeczy po prostu leżą obok siebie, ale nie ujmuje im to uroku. W sklepie jest przepięknie, to moje ulubione miejsce. Między wystawy antyków, poutykane są wazony kolorowych kwiatów, świeczki różnych kształtów i wielkości. Z sufitu zwisają kryształy wielkich żyrandoli, w których tańczą promienie słońca, wpadające do środka przez wielkie okno. Czuję się tu jak zaklęta w innym świecie i czasie. Uwielbiam oglądać wystawy, układać na nich przedmioty, albo po prostu siedzieć wśród nich w wygodnym fotelu i poddawać się panującemu dzięki nim nastrojowi. Mam wrażenie, że tutaj oddycha się łatwiej. Że zło czające się za drzwiami sklepu nigdy nie przekroczy tutejszego progu. Że jestem w jakiejś bezpiecznej bańce. Tutaj jestem spokojna.

Z ostatniego kartonu, który został nam do rozpakowania, wyciągam pozytywkę z baletnicą w różowej sukience. Laleczka zastygła w jednej ze swoich tanecznych figur, z nóżką opartą na drugiej i rękami uniesionymi nad głową z blond koczkiem. Jej spódniczka ładnie sterczy z każdej strony. Wystarczy nacisnąć jeden malutki guziczek i balerina zaczyna wirować w tańcu, a przygrywa jej cichutka melodyjka. Jestem pewna, że szybko znajdzie nową właścicielkę. Jakaś dziewczynka będzie patrzyła na nią z podziwem, może nawet będą razem tańczyć. Pamiętam, że w dzieciństwie lubiłam naśladować swoją baletnicę. Dostałam ją w prezencie od taty i całymi popołudniami wirowałyśmy razem w tańcu. Piruety robiłam po całym pokoju a rodzice pękali ze śmiechu, nagrywali nasze występy i klaskali głośno, nawet jeśli za bardzo zakręciło mi się w głowie i wywracałam się o jakiegoś misia, albo padałam na łóżko.

Z rozmyślań wyrywa mnie dźwięk uderzanego dzwoneczka. Ktoś przyszedł.

Pośpiesznie odkładam pozytywkę na wystawę i szybko zajmuję swoje miejsce za dużą drewnianą ławą zdobioną w grawery, która służy nam za sklepową ladę. Ustawiony jest na niej wazon z czerwonymi kwitami, świeczki, dwie złote ramki na zdjęcia i kilka małych figurek.

- Dzień dobry - wita mnie męski głos, na co ja odpowiadam tym samym.

Moim oczom ukazuje się chłopak, który wygląda na niewiele starszego ode mnie. Ubrany jest w szarą koszulkę i narzuconą na nią skórzaną kurtkę, czarne dżinsowe spodnie, modnie podarte w niektórych miejscach. Kruczoczarne włosy, ułożone tak by unosiły się ku górze w lekkim nieładzie. Kilka niesfornych pasemek opada mu na czoło. Gdy się zbliża widzę, że oczy również ma ciemne, w kolorze gorzkiej czekolady. Dostrzegam też kilkudniowy zarost, który uwydatnia wszystkie ostre krawędzie jego szczęki.

- W czym mogę pomóc? - pytam i uśmiecham się do niego zachęcająco.
,
- Kiedy usłyszałem o sklepie z antykami, wyobrażałem sobie, że prowadzić go będzie jakaś miła, ale nieco dziwna staruszka - mówi i wyraźnie zbyt długo taksuje mnie wzrokiem. - Nie spodziewałem się spotkać tutaj takiej młodej dziewczyny.

- To sklep mojej mamy - tłumaczę. - Myślę, że ona nie mniej by cię zawiodła. Mimo swojego wieku wygląda na niewiele starszą ode mnie.

- Jeśli to po niej odziedziczyłaś urodę, to wątpię żebym czuł się rozczarowany. - Odpowiada i posyła mi zadziorne spojrzenie, które mnie onieśmiela.

Czuję suchość w gardle, nie umiem odpowiedzieć, więc on triumfuje i zaczyna wolno przechadzać się po sklepie.

- Szukasz czegoś konkretnego? - pytam nieco zbita z tropu.

- Właściwie to jeszcze nie wiem - mówi i zaczyna oglądać wystawę z porcelanowymi lalkami. - Chciałbym znaleźć coś dla kuzynki. Ma dziesiąte urodziny. Ciocia powiedziała mi, żeby kupić jej jakiś drobiazg i że tutaj mogę coś takiego dostać. Nie mam jednak żadnego pomysłu.

- Wybór prezentu nie należy do łatwych - przyznaję. - W co lubi się bawić? Jak spędza wolny czas?

- Szczerze, to nie mam pojęcia. Pewnie to, co inne dziewczynki w jej wieku - tłumaczy niezgrabnie. - Dopiero niedawno się tu sprowadziłem. Przez osiem lat nie miałem z nią prawie kontaktu, więc nie mam pojęcia czym się interesuje ani co jej się podoba.

Odwraca się ponownie w moją stronę i parzy na mnie bezradnym wzrokiem. Widzę, że jest zupełnie zagubiony. Na szczęście od tego tutaj jestem.

Wychodzę zza stołu i kieruję się znowu w stronę wystawy, na której wcześniej położyłam pozytywkę z baletnicą. Jego mijam bez słowa, posyłam mu jedynie tajemniczy uśmiech, jakbym mała jakiś słodki sekret. Sięgam po kuferek w kolorze nocnego nieba, ozdobiony białymi gwiazdkami. Na wieczku jest namalowany piękny szaro-biały księżyc i różowa baletnica, która pod nim tańczy.

- Myślę, że mam coś, co może jej się spodobać - mówię i odwracam się w stronę chłopaka. Otwieram przed nim kuferek, przez co mała baletnica podnosi się w tanecznej pozie. Naciskam mały przycisk i figurka zaczyna wirować w tańcu.

Chłopak pogodnieje od razu. Na jego twarzy wykwita szeroki uśmiech odsłaniający szereg śnieżnobiałych zębów. Chwilę później kończę owijać kuferek w ozdobny papier. Przewiązuje prezent czerwoną kokardą i uśmiecham się podziwiając efekt.

- Jestem przekonana, że twoja kuzynka będzie zachwycona - mówię oddając pakunek w ręce chłopaka i przyjmuję od niego pieniądze.

- Mam taką nadzieję. Pojawiam się po tylu latach, że teraz muszę dobrze wypaść.

- Kilka razy przekonałam się o tym, że czas rozłąki nie jest istotny. Ważne, że ktoś wrócił i jest. - Odpowiadam. - Zamierzasz zostać w Grandview na stałe?

- Myślę, że tak. To rodzinne strony mamy - wyznaje. - Niedawno zmarł mój dziadek. Przepisał w testamencie dom wnukom. Audrey jest jeszcze dzieckiem, więc przejąłem go pierwszy.

- Rozumiem.

- Tak ci się zwierzam, a nie znamy nawet swoich imion. Jestem Loren.

Wyciąga w moją stronę rękę, więc postanawiam ją uścisnąć.

- Freya.

- Miło mi cię poznać, Freya.

Przez chwilę nie puszczamy swoich dłoni, patrzymy na siebie w ciszy. To dziwny, nieco krępujący, ale też przyjemny moment.

Nagle zaczynam czuć pulsowanie pod czaszką, moje serce przyśpiesza i zalewa mnie fala obrazów, dźwięków i emocji.


***

Z podłogi podnoszę jakieś dwie torby. Chyba podróżne. Wyglądają tak, jakby ktoś pośpiesznie upychał w nie rzeczy. Są niezasunięte, a przez dziury prawie wydostają się jakieś koszulki. Jedną z nich trzymam pod pachą, kolejną chwytam w dłoń i przechodzę z nimi przez korytarz. Śpieszę się, a serce wali mi w piersi jak oszalałe. Prawie potykam się o własne nogi. Męskie nogi.
Widzę drzwi wyjściowe. Czuję, że jestem bardzo blisko. Jeszcze tylko trochę. Uda się.
Niespodziewanie wyrasta przede mną jakiś mężczyzna i zagradza mi drogę. Przewyższa mnie o głowę, wygląda na to, że od bardzo dawna się nie golił, twarz ma prawie siną, brzydko pomarszczoną. Zbiera mi się na wymioty, kiedy wyczuwam wstrętny zapach alkoholu. Robi się tylko gorzej, gdy patrzę w jego rozwścieczone oczy.
W piekle panuje zima. Cały ogień jest w tych oczach.

- Gdzie się wybierasz gnojku? - syczy przez zęby. Dociera do mnie kwaśny odór jego oddechu i znowu ten okropny smród alkoholu.

- Wyjeżdżam do matki. Zostawiam cię. - Odpowiadam starając się by mój głos był jak najbardziej pewny i silny. Słabo mi to wychodzi. Ten człowiek budzi we mnie najgorsze instynkty. Jednocześnie sprawia, że mam ochotę położyć się na tej podłodze i płakać.

- Jesteś taki sam jak ta dziwka - warczy na mnie. - Wracaj do siebie. Nigdzie się stąd nie ruszysz, rozumiesz szczeniaku? Zostaw te torby!

Wrzeszczy i wyskakuje na mnie z rękami. Szturcha mnie, a ja chwieję się na nogach do tyłu.

- Kazałem ci zostawić, kurwa, te torby! - wrzeszczy i dalej mnie popycha.

Mdli mnie od zapachu wódki i ze strachu, ale nie pozwalam mu się sparaliżować. Nie tym razem — powtarzam sobie i odpycham mężczyznę od siebie, a potem rzucam go na ścianę. Chwytam torby, które wcześniej wypuściłam z rąk i przeciskam się obok mężczyzny. Uciekam do drzwi.

Słyszę jak przeklina siarczyście pod nosem i oglądam się za siebie, by na niego spojrzeć. Jest tak pijany, że nogi mu się plączą i upada na podłogę. Wykorzystuję tę chwilową przewagę i naciskam na klamkę, a potem gnam do samochodu.

Wrzucam  torby do bagażnika, trzaskam nim i biegnę na miejsce kierowcy. Wskakuję na siedzenie i drżącą ręką staram się trafić kluczykami do stacyjki. Odpalam w końcu samochód.

Jadę. Dodaję gazu. Uciekam.

Trawi mnie palące uczucie paniki, ale potem gdy zerkam w lusterko i widzę jak mały biały dom oddala się ode mnie coraz bardziej niemal oddycham z ulgą. Patrzę na swoje odbicie i widzę oczy w kolorze gorzkiej czekolady. Rozpoznaję młodszą wersję Lorena, przerażonego i bliskiego płaczu.

***

Wracam do rzeczywistości. Mój umysł wyplata się z umysłu Lorena, a nogi robią mi się miękkie jak z waty. Pozbywam się resztek wizji, która ciągle zaprząta mi głowę i pośpiesznie wyrywam swoją rękę z jego uścisku, jakby mnie parzyła. Loren patrzy na mnie zdziwiony, może nawet trochę wystraszony.  Wiem, że on nie jest niczego świadomy i że wizja, chociaż w mojej głowie wydawała się płynąć wolno, to tak naprawdę pochłonęła mnie tylko na kilka sekund.

Wpatruję się w Lorena, którego mam przed sobą i szukam w nim tamtego przestraszonego chłopaka, skrzywdzonego i zmuszonego do ucieczki. To, co widziałam było przerażające, aż mam ochotę usiąść i się rozpłakać, bo ciągle przytłaczają mnie te wszystkie emocje towarzyszące tamtym wspomnieniom.

- Coś nie tak? - pyta marszcząc czoło.

- Wszystko w porządku - kłamię. - Coś sobie nagle przypomniałam.

- Na pewno nic ci nie jest? Nagle zrobiłaś się strasznie blada. Może źle się czujesz?

Wyciąga swoją rękę, chyba chce mi ją położyć na ramieniu. Jest zmartwiony, widzę to w jego oczach, ale odskakuję w bok, żeby uniknąć jego dotyku. Nie mogę pozwolić bym zobaczyła coś jeszcze.

- Przepraszam, ale musisz już iść. To, co sobie przypomniałam jest bardzo ważne i muszę to jak najszybciej załatwić.

Dalej tego nie kupuje, ale chowa swoją odrzuconą przeze mnie rękę do kieszeni, drugą zabiera zapakowany prezent z ławy i zaczyna się wycofywać.

- Oczywiście. Nie mam zamiaru ci przeszkadzać - mówi i chwyta za klamkę drzwi, ale nie naciska jej tylko ciągle mnie obserwuje. - Czy twoja mama przyjdzie niedługo do sklepu? Naprawdę źle wyglądasz Freya. Ktoś powinien przy tobie być.

Dosłownie wszystko wewnątrz mnie boleśnie się skręca.

- Powinna się zaraz zjawić - staram się go uspokoić. - Nie ma się czym martwić, podobnież złego diabli nie biorą.

- Dlatego my, dobrzy, zawsze jesteśmy narażeni. - Odpowiada i w końcu decyduje się nacisnąć klamkę. - Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.

- Do zobaczenia. - Mówię, gdy zamyka za sobą drzwi.

Już go nie ma.

Wbijam wzrok w swoje zdradzieckie ręce. Niekontrolowane wizje od żyjących to już zamierzchła przeszłość. Nauczyłam się je kontrolować mając czternaście lat. Do tego czasu obrazy z cudzego życia zakradały się do mojej głowy bez ostrzeżenia. Wystarczyło, że kogoś dotknęłam i porywał mnie wir obcych wspomnień. Czułam się z tym potwornie. Jeśli wizje zsyłają na mnie duchy, to jak najbardziej są pomocne. Wiem, że dusza chce, żebym coś zobaczyła i zrozumiała, ale w przypadku żywych i nieświadomych niczego ludzi czuje się najgorszy włamywacz. Widziałam wiele rzeczy, które z pewnością powinny zostać tajemnicą. Na pewno nie powinien oglądać tego ktoś obcy, jak ja.

Kiedy dotknęłam Lorena wizja wręcz zaatakowała mój umysł. Nie mogłam jej zatrzymać, postawić muru obronnego, po prostu wdarłam się do jego wspomnień, jak jakiś intruz. Nie miałam prawa oglądać tego wszystkiego. Wyrzuty sumienia dosłownie zjadają mnie żywcem.

Jak to możliwe, że straciłam kontrolę?

Czasami ten dar jest jak przekleństwo.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz