czwartek, 11 kwietnia 2019

Rozdział 2

Moje myśli bezustannie krążą wokół Lorena, chłopaka, który przyszedł dziś do sklepu mojej mamy, a wszystko przez to, że niechcący wdarłam się do jego najskrytszych wspomnień. Nie mogę przestać, zastanawiać się dlaczego nie zdołałam tego powstrzymać, albo co gorsze, nie wiem jak wymazać zobaczone obrazy z pamięci. Co chwila na nowo wybuchają w mojej wyobraźni. Nie mogę się od nich odgonić i mimowolnie zaczynam rozmyślać, przez co przechodził Loren w domu rodzinnym, że popchnęło go to do ucieczki. Kiedy przypominam sobie scenę z jego ojcem, znów atakuje mnie okropny odór alkoholu i mdlące uczucie strachu. Zapewne to właśnie uzależnienie ojca oraz jego agresywne zachowanie, zmusiło Lorena do aktu desperacji. Jest mi żal tego chłopaka, bo zawiodła go osoba, która miała go kochać, opiekować się nim i dawać poczucie bezpieczeństwa. Zamiast tego ojciec stał się oprawcą, zupełnie jakby Loren mieszkał z diabłem pod jednym dachem. Już samo jego spojrzenie wystarczyło, by wszystko we mnie boleśnie wrzeszczało o pomoc. Nawet teraz łapię się na tym, że chodzę jak na szpilkach, gdyż odnoszę wrażenie, że tamte przerażające oczy znowu mnie dosięgną. Jakby wściekłe iskry, które w nich widziałam, miały zaraz spaść na mnie z nieba i powalić na ziemię. Jak często Loren czuł się w ten sposób? Czy jego ojciec zawsze był taki okropny w stosunku do swojego syna i żony? "Dziwka" - przypominam sobie, jak wypluwał to określenie z ust, mówiąc o mamie Lorena. Jednocześnie uświadamiam sobie, że ten zgnębiony chłopiec, którego widziałam w wizji, był pozbawiony jej opieki. Matka nie broniła go przez pijanym ojcem, bo zwyczajnie jej tam nie było. Jak można porzucić własne dziecko? Zostawić je na pastwę losu w domu, w którym najwidoczniej rozgrywała się wielka tragedia? Dlaczego nie zabrała go ze sobą, skoro uwolniła się z rąk ich wspólnego oprawcy? Ból ściska moje serce, kiedy próbuję wyobrazić sobie Lorena, opuszczonego i zdanego jedynie na siebie, kiedy jego ojciec upijał się, a potem cały aż kipiał ze złości. Wiem, że dopiero go poznałam, ale ta wizja, tak mną wstrząsnęła, że nie potrafię być obojętna wobec krzywdy, która go spotkała. Zastanawiam się, czy po tym jak uciekł, jego życie zmieniło się na lepsze i chwytam się desperacko tej myśli, bo chcę mieć nadzieję, że właśnie tak było. Czy to możliwe, że tamte rany zagoiły się? Że uwolnił się z mroku i odnalazł spokój? Czy kiedy zawodzą najbliższe osoby, można jeszcze komuś zaufać? Czy można wierzyć, że jest się kochanym, kiedy jako dziecko nie otrzymało się miłości od rodzica? Być może za jakiś czas uzyskam odpowiedzi na te wszystkie pytania, kotłujące się teraz w mojej głowie, jeśli tylko spotkamy się ponownie, ale czy powinnam w ogóle tego chcieć? Przecież zrobiłam coś okropnego. Wdarłam się do jego wspomnień i wykradłam tajemnicę, którą głęboko w sobie chowa. Jak niby teraz miałabym mu spojrzeć w oczy, albo pragnąć by podzielił się ze mną tym ciężarem, jeśli zawiodłam już na samym początku? I czy sama będę potrafiła ufać sobie w jego obecności? Co jeśli mój dar znowu mnie zdradzi?


Drzwi Szpitala Pamięci w Rockland automatycznie otwierają się przede mną. Gdy tylko mijam ich próg, odpycham od siebie wszystkie nieprzyjemne myśli, a raczej staram się to zrobić, bo szpitale są jednym z najbardziej przygnębiających miejsc. Duchy przejmują energię od ludzi, żeby móc się pokazać, dlatego częściej spotykam je właśnie tutaj, lub idąc przez miasto, niż na cmentarzu, gdzie pewnie ktoś inny by się ich spodziewał. Podążając wzdłuż długiego białego korytarza, wzrokiem mimowolnie odnajduję widma zmarłych, poutykane między żywymi. Widzę mężczyznę z dziurą w brzuchu i ogromną plamą krwi, staruszkę na wózku, wyglądającą groteskowo przez to, że jest przerażająco chuda i ma skórę bladą i cienką, że prawie widać pod nią kości, chłopca z łysą główką, ubranego w szpitalny strój dziecięcy z kolorowymi misiami, dziewczynę z rękami całymi w siniakach i paskudnych ranach, jakby po brudnych igłach. Każdy z nich został w miejscu, w którym umarł - tak dzieje się najczęściej.  Udaje mi się ich wyminąć, bez rozpoznania jako ta, która może ich widzieć. Wiem, że mam dar, by komunikować się z duchami, pomagać im przejść na drugą stronę, ale nie wszystkie tego chcą, a zatrzymywanie się przy każdym z osobna ściągnęłoby na mnie niepotrzebną uwagę. Zbyt wielu jest tu ludzi, niezdających sobie sprawy z tego, że otaczają ich dusze zmarłych, ani z tego, co potrafię robić. To tajemnica, której muszę strzec, by nie stać się królikiem doświadczalnym, dziwadłem, czy chorą psychicznie. Ujawnienie się, oznaczałoby rezygnację z normalnego życia, a tego nie chcę, choć żal mi zawsze tych, których nie udaje mi się odprowadzić do Światła. To przygnębiające, że błądzą nadal po tym świecie, który nie ma im już nic do zaoferowania.

Windą zjeżdżam na piętro wyżej, gdzie znajduje się wielka stołówka. To tutaj zbierają się lekarze podczas przerw i tu umówiłam się z moim tatą. Szybko odnajduję go przy jednym ze stolików. Ma na sobie niebieski podkoszulek oraz spodnie i narzucony na wierzch biały lekarski fartuch. Włosy ma czarne i gęste, zupełnie jak mój starszy brat Aiden. Macha do mnie, a na jego twarzy pojawia się najszerszy z możliwych uśmiechów. Po tym, jak zadręczałam się myślami o Lorenie oraz wizji, mam ochotę podbiec do niego i schować się w jego bezpiecznych objęciach. W mgnieniu oka pokonuję dzielący nas dystans i przywieram do taty z całych sił. Cieszę się jego ciepłem i wdycham znajomy zapach środków czyszczących, lateksu przez noszone zapewne wcześniej rękawiczki i polipropylenu, włókniny z której wykonany jest jego fartuch.

- Czyżby moja córeczka już się za mną stęskniła? - pyta rozweselonym głosem. - Jestem pewien, że zaraz odetniesz mi tlen.

Tata śmieje się rozbawiony, a ja nieco rozluźniam ręce, którymi go otoczyłam by oddać mu nieco przestrzeni.

- Przepraszam - mówię i zaczynam się powoli wycofywać, on jednak wcale mi na to nie pozwala. Zamiast tego sam mocniej mnie do siebie przytula.

- Po chwili zastanowienia, mogę nawet zostać uduszony. - Żartuje sobie dalej i głaszcze mnie kojąco po głowie. - Ciesze się, że przyszłaś, mam jeszcze dwie godziny przerwy zanim zacznie się operacja. Zamówiłem dla ciebie twoje ulubione ciasto.

Zerkam na stolik, stojący przy nas i widzę, że na talerzu czeka na mnie wielki kawałek serniko-brownie z malinami. Głośne burczenie w brzuchu, przypomina mi nagle, że prawie nic dzisiaj nie zjadłam i jestem bardzo głodna, a to ciasto wygląda przepysznie.

- Słyszałam plotki, że medal dla najlepszego ojca roku, znów wędruje do ciebie. - Mówię, szczerząc się do niego szeroko, po czym całuję tatę w policzek.

- Pozwolisz, że udam zaskoczonego - odpowiada, żartobliwie przykładając dłoń do piersi tuż nad sercem i lekko rozchyla swoje usta, by przybrać zdziwioną minę.

Przez chwilę śmiejemy się wspólnie, nadal przytuleni. W końcu jednak wychodzimy z objęć i siadamy przy stole. Nie czekając ani chwili dłużej zabieram się za jedzenie swojego kawałka ciasta. Wydaję z siebie ciche westchnięcie, pełne aprobaty dla jego smaku i zadowolenia, że w końcu coś w ogóle jem.

- Jak ci minął dzień? - pyta, kiedy jestem zajęta zajadaniem. - W sklepie był duży ruch?

- Dopiero godzinę temu zmieniła mnie mama. Na szczęście pamiętała, że jesteśmy umówieni i że niektóre sprawy muszą poczekać - odpowiadam, nie mówiąc wprost o tym, że sprawy, które musiała odłożyć na później, dotyczyły ducha. Wiem, że ktoś niechciany mógłby mnie usłyszeć. - Udało mi się sprzedać trochę rzeczy.

- Cała Mel, zawsze w biegu - wzdycha tata. - Nie chcę żebyś się przemęczała. Masz wiele nauki, sklep coraz częściej jest na twojej głowie. Chciałbym żebyś miała więcej czasu dla siebie. Żebyś mogła wyjść gdzieś ze znajomymi.

- To nic takiego - mówię z ustami pełnymi ciasta. - Przeczytałam wszystko, co trzeba na zajęcia. Mam dobre oceny i wszyscy są ze mnie zadowoleni. A praca w sklepie, to dla mnie przyjemność. Poza tym Maddie często mnie tam odwiedza.

Maddie to moja najlepsza przyjaciółka. Znamy się jeszcze z czasów piaskownicy. Przez swój dar, to że widziałam rzeczy, których inne dzieci nie były w stanie zobaczyć i że przez to nie raz zachowywałam się dziwnie, inne dzieci patrzyły na mnie, jakby kaktus wyrastał mi z dłoni. Nie żebym była nielubiana, po prostu niewiele osób chciało nawiązywać ze mną głębsze relacje. Można powiedzieć, że większość wolała trzymać się na "bezpieczny dystans", ale nie Madison. Nie zrażało jej żadne moje szaleństwo. Była przy mnie zawsze i bez względu na wszystko. Dlatego jako jedyna zna prawdę o mojej rodzinie, o tym co potrafimy. I nawet fakt, że duchy ją okropnie przerażają, nie był w stanie nas poróżnić.

- Madison to dobra przyjaciółka - przyznaje tata. - Chciałbym po prostu, żebyś miała czas na robienie rzeczy, które cię uszczęśliwiają. Gdy tutaj weszłaś, zobaczyłem na twojej twarzy smutek, albo niepokój. Coś cię męczy, nie ukryjesz tego przez bystrym okiem chirurga, córeczko.

Kiedy przestaje mówić, podnoszę na niego wzrok i widzę, że patrzy na mnie zmartwiony. Zawsze potrafił mnie przejrzeć. Nic nigdy nie umykało jego uwadze, za co zazwyczaj byłam wdzięczna, ale tym razem wolę po prostu cieszyć się tym, że spędzamy razem jego przerwę, a rozmowy o rzeczach, które mnie martwią odłożyć na później. Chcę go jakoś uspokoić, przekazać mu, że nie ma się czym przejmować, więc kładę mu dłoń na ramieniu i patrzę mu w oczy koloru pochmurnego nieba.

- Wiesz, że nigdy nie mam przed tobą tajemnic, tato - mówię, posyłając mu ciepły uśmiech. - Obiecuję, że porozmawiamy o wszystkim, gdy wrócisz do domu, ale teraz niczym się nie martw. Serniko-brownie skutecznie odpędza smutki.

Tata śmieje się i nieco rozluźnia. Pochyla się w moją stronę, żeby pocałować mnie w głowę, a potem daje mi lekkiego kuksańca w bok.

- To ja jestem od przeganiania smutków, niech żadne ciasto nie próbuje mnie wygryźć - żartuje, dzięki czemu wiem, że przystał na moją prośbę.

- Właśnie zjadłam twojego pysznego przeciwnika, więc znów przejmujesz pałeczki - odpowiadam, masując się po najedzonym i zadowolonym brzuchu.

- Ja i twój żołądek jesteśmy wdzięczni. - Uśmiecha się zadowolony.

Śmianie się przy tacie, przychodzi mi zawsze z łatwością. Może nie widzi on duchów, nie doświadcza wizji, nie wyczuwa czyiś emocji, ale ma inny niezwykły dar - jego ciepło i miłość potrafią przegonić nawet najciemniejsze chmury. Nasze życie najczęściej jest bardzo skomplikowane. Sprawy zmarłych, którzy przychodzą po pomoc do mamy, mojego brata Aidena i mnie, czasami pochłaniają nas tak bardzo, że tracimy kontakt z rzeczywistością. Wszędzie nam śpieszno, nigdzie nie zagrzewamy dłużej miejsca, odkładamy spotkania, rezygnujemy z wielu rzeczy. Można się w tym całkowicie zapomnieć. Na szczęście tata pomaga nam zatrzymać się i skupić na tym, co ważne dla nas samych. Przypomina nam, że nasze szczęście i spokój jest równie istotne. Jest jak bezpieczna baza, do której chętnie uciekam, kiedy wszystko zaczyna mnie przytłaczać, albo napędzać strachem.

- Za chwilę muszę iść zacząć przygotowywać się do operacji - mówi tata. - Może wypożycz jakiś film na wieczór? Usiądziemy razem z mamą, porozmawiamy i coś obejrzymy.

- Brzmi super. - Uśmiecham się do niego i oboje podnosimy się z krzeseł. - Poszukam jakiegoś horroru, którego mama jeszcze nie zdążyła obejrzeć.

- Powodzenia - odpowiada, posyłając mi rozbawione spojrzenie. Oboje zdajemy sobie sprawę z tego jak ciężko jest znaleźć taki film. Wydaje się jakby to była misja z wysokim prawdopodobieństwem odniesienia porażki. - Do tej pory nie rozgryzłem, dlaczego tak uwielbia filmy grozy skoro podczas ich oglądania trzęsie się ze strachu, jak małe dziecko.

- I najgłośniej krzyczy. - Dopowiadam, po czym oboje kręcimy głowami, ale nasze usta ciągle są uśmiechnięte.


Zabieramy się za sprzątanie ze stolika. Brudne talerze odstawiamy na wyznaczone do tego miejsce, a potem wychodzimy na długi korytarz. Odprowadzam tatę na drugie piętro w zabiegowym skrzydle szpitala, gdzie znajduje się blok operacyjny, porodowy i oddział intensywnej opieki nad noworodkami. Później kiedy wracam tą samą drogą, widzę jak na ten ostatni, wchodzi mężczyzna w czarnym garniturze. Za nim pędzi jedna z pielęgniarek, dogania go i przechodzi przez niego, jakby był stworzony z powietrza - czyli mężczyzna jest duchem. Nie potrafię się powstrzymać, żeby za nim nie pójść. Obserwuję jak przechodzi obok inkubatorów z noworodkami, aż zatrzymuje się przy jednym z nich. Widzę, że jego usta poruszają się, ale nie słyszę co mówi. Zaraz po tym bierze jakieś dziecko na ręce, a raczej, jak sobie szybko uświadamiam, jego duszę. Przytula je do swojej czarnej marynarki i kołysze się delikatnie na boki, jakby jest uspokajał. Nagle podnosi wzrok na mnie. Wpatruje się we mnie w porozumiewawczy sposób, jakby chciał mnie zapewnić, że to maleństwo w jego rękach będzie bezpieczne. Uśmiecha się do mnie łagodnie, a potem znika razem z tą małą duszyczką. Zaraz po tym do sali wbiega jakiś lekarz i pielęgniarka, zaalarmowani, że z jednym z noworodków dzieje się coś niedobrego. Niestety już za późno na jakąkolwiek pomoc, bo to maleństwo nie żyje. Kiedy dzieci opuszczają nasz świat, na drugą stronę zabierają ich Opiekunowie. Odwiedzając tatę w szpitalu, miałam okazję poznać już wcześniej kilku z nich. Wiem, że ich zadaniem jest troszczyć się o dusze dzieci, dopóki ich rodzice do nich nie dołączą. W Świetle nikt nie pozostaje bez opieki. Żal jednak ściska moje serce na myśl o jego mamie i tacie, którzy nie wiedzą tego, co ja i będą musieli długo nieść ze sobą ból po stracie. Spotkało ich wielkie nieszczęście. Kiedy tak o tym rozmyślam, znów przypomina mi się ojciec Lorena, który nie docenił jak cenny skarb otrzymał i co zaprzepaścił.

***

Do domu wracam z dwoma opakowaniami popcornu i wypożyczonym na płycie horrorem Mroczna pieśń. Moi rodzice przeprowadzili się do Grandview po ślubie. Remontem domu zajął się tata. Z opowieści wiem, że był to czas wzlotów i upadków, ale uparł się by zrobić wszystko samemu. Na zewnątrz mamy całkiem sporą i ładną werandę, na której stoi ławka oraz dwa krzesła. Lubimy tam przesiadywać w wolne od obowiązków popołudnia, albo ciepłe i ciche wieczory. Zimą wolimy się zebrać wokół kominka, który stoi dumnie w salonie. Niedawno zawisł nad nim nowy płaski telewizor. Po prawej i lewej stronie stoją półki, uginające się pod ciężarem zgromadzonych przez lata książek. Jest też stolik do kawy, duża biała kanapa i fotel. Moim ulubionym miejscem jest przyokienny wykusz, w którym siadam by poczytać, albo po prostu oddać się swoim przemyśleniom. Salon przepełniony jest także ramkami z naszymi zdjęciami. Na komodzie przy ścianie, ustawiona jest wręcz cala ich wystawa. Jedno z nich zostało wykonane podczas ślubu rodziców. Tata, bardzo przystojnie prezentujący się w czarnym garniturze i dużo młodszy, obejmuje mamę, ubraną w cudowną białą suknie. Oboje są na nim uśmiechnięci od ucha do ucha, bije od nich wielkie szczęście i jeszcze większa miłość. Obok ustawione są ramki oprawiające zdjęcia moje i Aidena, tuż po tym jak pojawiliśmy się na świecie. Trzymający nas na rękach rodzice, promienieją jeszcze bardziej. Dalej są zdjęcia z wszystkich naszych przyjęć urodzinowych, ułożone w dość sporą mozaikę. Kolejne zdjęcie zrobione zostało w dniu otwarcia sklepu z antykami, mama jest na nim z nieżyjącą już przyjaciółką Andreą. Jest też kilka zdjęć z ciocią Delią, jej synem Nedem i wujkiem Eliem. Tak naprawdę nie łączą nas żadne więzy krwi, ale rodzina to przede przede wszystkim ludzie, którzy o ciebie dbają, otaczają cię miłością i zawsze wyciągają pomocną dłoń, kiedy najbardziej tego potrzebujesz, dlatego nazywamy ich ciocią i wujkiem. Nie brakuje też zdjęć z młodości taty, jak chociażby to, na którym gra w baseball. Ma na nim czternaście lat. Mama nie ma zbyt wielu takich zdjęć, nie bardzo też lubi mówić o czasach, w których była małą dziewczynką, czy nastolatką, ale jedno zdjęcie zdecydowała się dodać do naszej kolekcji. Ma na nim sześć lat i siedzi na kolanach ukochanej babci, która była jej bliższa niż matka i to ona nauczyła ją wszystkiego związanego z naszym darem. Z opowieści wiem, że na początku to było bolesne przeżycie dla mamy - dowiedzieć się, że widzi duchy, a inni nie. Wiem, że była obiektem żartów swoich rówieśników przez swoje niezrozumiałe dla nich zachowania, i że jej pierwszy chłopak zostawił ją, kiedy podzieliła się z nim swoją tajemnicą. Okropnie ją wtedy potraktował, nazwał wariatką i kazał by dała mu spokój. Na szczęście poznała później mojego tatę, który udowodnił jej, że prawdziwa miłość to przede wszystkim wiara w ukochaną osobę oraz chęć dzielenia z nią wszystkiego, nawet największego szaleństwa.


Czekając na powrót rodziców, zdążyłam już wymienić kilka wiadomości z Madison, unikając jak na razie wzmianek o Lorenie, zjeść trzy tosty, a teraz popijam herbatę z pigwą. Siedzę sama w wielkiej kuchni i bardzo żałuję, że nie ma ze mną brata, bo nie mam się zupełnie do kogo odezwać. Brakuje mi go odkąd przeprowadził się do Hamilton, by mieszkać razem z dziewczyną Lacey i studiować tam bezpieczeństwo wewnętrzne. Mija prawie pięć lat, a ja i tak nie mogę przyzwyczaić się do tego, jak obco i pusto potrafi tu być bez niego. Jestem bardzo przywiązana do brata, który jest też moim najlepszym przyjacielem. Chciałabym, żeby był teraz tutaj ze mną, bo może odwróciłby moją uwagę od ponownego rozmyślania o Lorenie, wizji, czy o tym, że coś złego dzieje się z moim zdolnościami. Co jeśli przestałam to znowu kontrolować? Nie chcę szperać ludziom w głowach, nie chcę oglądać ich wspomnień. Tak dawno mi się to nie zdarzyło, że teraz napawa mnie to strachem. Nie chciałabym się bać przy kolejnym spotkaniu z kimś, że jeśli go dotknę, to zmuszę go do podzielenia się ze mną swoją historią. Żałuję też, że poznałam fragment przeszłości Lorena w taki sposób. Przypominam sobie jest śnieżnobiały uśmiech, delikatny zarost na jego szczęce, nawet dołeczek w policzku i intensywny kolor jego oczu, jakby płynęło w nich morze gorzkiej czekolady. Czuję, że robi mi się gorąco, kiedy jego obraz staje mi przed oczami, ale to uczucie szybko mija, bo moja pamięć sięga po zupełnie inne wydanie Lorena, tego którego widziałam w wizji. W niej był młodszy, zaniedbany, policzki miał zapadnięte, pod oczami straszyły wielkie sińce. A te oczy... Czarne niczym smoła, jakby ktoś zgasił w nich lampki. Czy właśnie takiego chłopca, przerażonego i wypalonego życiem, Loren skrywa w środku? Żałuję, że dowiedziałam się o tym, co go spotkało, jeszcze zanim naprawdę miałam okazję go poznać. Być może kiedyś sam zechciałby mi o tym wszystkim opowiedzieć. Może to nieco dziwne, ale naprawdę liczę na to, że jeszcze się spotkamy, i że jakimś cudem zasłużę sobie na jego zaufanie, nawet po tym, jak okropnej rzeczy się dopuściłam.

Moje naiwne mrzonki przerywa dźwięk trzaśnięcia drzwiami, a potem stukanie obcasów, uderzających o podłogę. Od razu rozpoznaję po tym mamę.

- Wróciłam! - oznajmia jeszcze z korytarza.

- Jestem w kuchni, mamo - mówię, starając się uspokoić bijące niespokojnie serce, które mogłoby zdradzić o czym przed chwilą myślałam.

Mama od razu dołącza do mnie w kuchni. Jej brązowe włosy, zupełnie jak moje, opadają falami za ramiona. Jest piękną kobietą, pomimo zbliżającej się pięćdziesiątki, prawie nie widać oznak starzenia się. Może jednie kilka malutkich zmarszczek obok oczu, tak zwanych kurzych łapek i kilku na czole. Nigdy nie zapomina o makijażu. Delikatne brązowe cienie mieszają się ze złotem, na jej powiekach. Długie czarne rzęsy podkręcone są do góry. Kości policzkowe też są odpowiednio uwydatnione brązem i oczywiście usta muśnięte lekką beżową szminką. Co więcej, nie pamiętam, czy kiedykolwiek widziałam mamę ubraną w coś innego, niż sukienka. Tym razem wybrała kolor bordowy. Fason jest delikatnie rozszerzany ku dołowi, długość do kolan pięknie eksponuje nogi. Sukienka ma dekolt w literę V wykończony troczkami oraz długie rękawy, które tak jak talia są wykończone falbanami.

- Jak dobrze być w domu - wzdycha z ulgą i podchodzi do mnie żeby pocałować mnie w skroń. - Byłaś u taty?

- Tak. Umówiłam naszą trójkę na wspólne oglądanie i obżeranie się popcornem.

- Brzmi jak cudowny wieczór - odpowiada, a na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. - Pół dnia próbowałam rozwiązać zagadkę ducha i jestem zmęczona. Jak było w sklepie? - pyta i odchodzi do ekspresu żeby zrobić sobie kawę.

- Nie było wielkiego ruchu, ale kilka rzeczy udało mi się sprzedać.

- Zauważyłam i cieszę się, że tak dobrze sobie radzisz. Jutro chciałabym tylko, żebyś odebrała ze mną kilka rzeczy od pani Riggins, które chce nam oddać i będziesz wolna.

- Nie trzeba. Lubię ci pomagać w sklepie, poza tym sprawa tej kobiety, która do ciebie przychodzi nie jest jeszcze rozwiązana, będziesz potrzebowała czasu. Zresztą, nie mam nic lepszego w planach.

- Dobrze, niech ci będzie, ale zaproś Madison. Niech dotrzyma ci towarzystwa, nie będę się wtedy tak martwić. Wiesz, że nie lubię kiedy jesteś tam sama.

- Już się z nią umówiłam. Powiedziała, że potrzebuje natchnienia do kolejnego obrazu i że może coś w naszym sklepie ją zainspiruje.

- Mam nadzieję, że tak będzie. Jeśli coś już uda jej się stworzyć, chętnie to zobaczę. Szykuje coś na wystawę tak?

- Tak. Wydział artystyczny ją organizuje. Co roku wybierają troje najbardziej uzdolnionych studentów. Madison udało się dostać na tę listę i skakała dzięki temu z radości, ale teraz przechodzi jakąś białą gorączkę. Oprócz prac, które już zostały ocenione i wybrane musi stworzyć pięć kolejnych. To wyróżnienie, ale też dodatkowe zadanie.

- Jestem pewna, że sobie poradzi. Mam nadzieję, że będę mogła przyjść na tę wystawę. Jestem jej fanką, od czasów kiedy była jeszcze dzieckiem i rysował kredkami po naszych ścianach.

To prawda. Zdaje się jakby Madison urodziła się z ołówkiem i kredkami. Zawsze ma ze sobą jakiś szkicownik, żeby móc go wyjąć od razu, kiedy przyjdzie jej wena do stworzenia nowego dzieła. Mówi, że pomysł trzeba od razu wyrzucić z głowy na papier. Nie przeszkadza mi, że podczas naszych spotkań czasem zdarza jej się siedzieć z nosem w kartkach. Pewnie miałabym coś przeciwko, gdyby wtedy przestawała mnie słuchać, ale jej podzielność uwagi jest niezawodna. Cieszę się, że jej prace w końcu zobaczą też inni ludzie poza naszymi rodzinami.

- Bez nas Maddie pewnie dostałaby tam świra, więc jesteśmy nie tylko zaproszone, ale nasza obecność jest niezbędna - mówię. Obie z mamą uśmiechamy się rozbawione w przerwie na popijanie herbaty i espresso, które mama pije bez względu na porę dnia.

Później przechodzimy do salonu. Rozsiadamy się wygodnie na kanapie i przykrywamy jednym dużym niebieskim kocem. Stykamy się ramionami. Kładę mamie głowę na ramieniu i chwilę siedzimy tak w przyjemny milczeniu. Niestety kiedy mój umysł ma wolne pole do popisu i może swobodnie podsuwać mi różne myśli, bo nic więcej mnie nie rozprasza, znów przypomina mi się Loren. Czuję nieprzyjemne kłucie w piersi, które jak najszybciej muszę zwalczyć.

- Muszę ci coś powiedzieć mamo - zaczynam. - Mamy podobny dar, ty dotykasz przedmiotów i widzisz związane z nimi wspomnienia, a ja zaglądam w umysły ludzi. Dziś w sklepie poznałam chłopaka, ma na imię Loren. Kiedy uścisnęłam jego dłoń, zobaczyłam coś.

Mama nieco się ode mnie odsuwa, żeby móc patrzeć mi w oczy, daje mi znać że uważnie mnie słucha. Wydaje się zaciekawiona. Ja natomiast biorę głęboki wdech by zebrać w sobie siły i kontynuuję.

- Nie chciałam grzebać w jego wspomnieniach, naprawdę. Od tak dawna doskonale kontroluję tę moc, ale tym razem szukając hamulca, nie odnalazłam go. Czuję się źle z tym, że cokolwiek zobaczyłam i że zdradził mnie mój własny dar.

Przez twarz mamy przebiega grymas, zdradzający niepokój, a ja natychmiast czuję bolący ucisk w sercu. Miałam racje martwiąc się, że coś jest ze mną nie tak - myślę.

- Co zobaczyłaś w tej wizji? - pyta.

- Widziałam jak Loren, tylko młodszy, ucieka z domu. Był tam jego ojciec, zupełnie pijany. Naprawdę przerażający człowiek. Życie z nim pod jednym dachem, musiało być okropne. Bardzo wyraźnie pamiętam jak Loren się przy nim czuł. Chciało mu się wyć z płaczu, albo zrobić coś złego, żeby tylko uwolnić się od ojca.

- To bardzo przykre, co spotkało tego chłopca. Z pewnością nie miał łatwo - mówi zatroskanym głosem mama. - Może te tragiczne wydarzenia wciąż go prześladują, osłabiają go i dlatego jego umysł nie bronił się przed twoim darem. Nie tylko umarli potrzebują naszej pomocy, Freyo. Może musiałaś to zobaczyć.

- Myślisz, że to nie była moja wina?

- Ależ skąd. Nie chciałaś zrobić nic złego. Zmarli pokazują nam najczęściej swoje życiowe tragedie i cierpienie, bo sami nie mogą sobie z nimi poradzić. Loren, nawet jeśli żywy, to też ma przecież dusze i prawdopodobnie nie może odzyskać spokoju, po tym co się działo w przeszłości. Może trzeba go uratować jeszcze za życia.

- To szaleństwo. Nigdy wcześniej, nic takiego mi się nie przytrafiło - zapieram się.

- U nas nie trudno o zwariowane rzeczy - uśmiecha się krzywo. - Przychodzi mi jeszcze jedno wyjaśnienie do głowy. Jeśli ktoś z jego bliskich umarł i został przy nim, to on mógł wywołać tę wizję.

- Rzeczywiście wspominał, że zmarł jego dziadek, ale nie czułam tam obecności kogoś poza naszą dwójką. Gdyby w sklepie pojawił się jakiś duch, na pewno bym to wyczuła.

- Być może pojawił się tylko w tamtej chwili, kiedy przeżywałaś wspomnienia tego chłopaka. Pochłonięta wizją i wszystkimi emocjami z nią związanymi, mogłaś nie zwrócić uwagi na pojawiającą się energię ducha. Mówiłaś, że towarzyszył ci wtedy wielki strach, smutek i desperacja. Zwykle podobne uczucia towarzyszą zmarłym, kiedy do nas przychodzą, dlatego mogłaś nie odróżnić, które z nich pochodzą od Lorena, a które od jego dziadka, który wraz z końcem wizji również mógł zniknąć.

Po słowach mamy zaczynam w końcu odczuwać ulgę, bo rzeczywiście może mieć racje i wcale nie mam problemów z kontrolowaniem swojej zdolności. Dlaczego sama na to wcześniej nie wpadłam, skoro wiedziałam, że Loren stracił ostatnio kogoś bliskiego? Tak wiele nerwów kosztowało mnie, zastanawianie się czy nie dzieje się ze mną coś złego i jak się okazuje zupełnie niepotrzebnie się martwiłam. Mam ochotę walnąć się mocno w czoło, ale ostatecznie decyduję się tego nie robić. Przytulam się za to mocno do mamy, dziękując jej, że sprowadziła mnie na ziemię.

- Niepotrzebnie się tak przejmowałaś - wypowiada moje myśli na głos. Czuję jak jej dłoń głaszcze przyjemnie moją głowę, zupełnie jakby chciała przegonić z niej resztki negatywnej energii i to działa. - Skoro już ustaliłyśmy, że za pojawieniem się tej wizji, stoi duch, to tym bardziej uważam, że było to wołanie o pomoc dla tego chłopaka. 

- Myślisz, że jego dziadek został tutaj, bo martwi się o swojego wnuka?

- Tak - odpowiada bez wahania. - Może chce żebyś pomogła Lorenowi się z tym uporać i sam również osiągnie wtedy spokój. Musiał być jakiś powód, dla którego to wszystko zobaczyłaś.

- W takim razie muszę jeszcze raz się z nim zobaczyć. 

- Na to wygląda - oznajmia mama. Chwilę później rozluźnia nasz uścisk i patrzy na mnie w jakiś tajemniczy, nieco zadziorny sposób. - A powiedz mi coś więcej o tym chłopaku. Był przystojny? Może to dlatego straciłaś głowę i nie wyczułaś ducha, co? 

- Kto jest przystojny? - niepostrzeżenie do naszej rozmowy wtrąca się tata. Obie z mamą od razu wyglądamy na niego zza kanapy. Nie ma już na sobie szpitalnego uniformu, tylko zwykłą szarą koszulkę i dżinsowe spodnie. Patrzy na nas zaciekawiony z wysoko uniesionymi brwiami. -  Czy chcecie mi powiedzieć, że jakiś przystojniak złamał serce mojej córce, dlatego była dzisiaj taka przybita? Mówcie szybko póki nie zdjąłem butów, bo mogę jeszcze wsiąść w samochód i złamać mu w zamian nos. 

Nieco zbite z tropu, zerkamy na siebie z mamą i natychmiast wybuchamy śmiechem. 

- Nikogo nie będziesz bił, więc spokojnie możesz zdjąć buty. - Uspokaja go mama. - Zaczynam się poważnie bać o każdego potencjalnego kandydata na zięcia. Twój tata, Freyo, może sobie z tym nie poradzić. 

- Jeszcze dziś rano nie miała nawet chłopaka, a już rozmawiamy o ślubie? - dopytuje dalej gorączkowo tata. - Moja córeczka nie zostawi chyba tak prędko ukochanego tatusia? 

- Nie, tato. Nie zostawię. - Zapewniam go, starając się dłużej nie śmiać i przybrać jakąś bardziej poważną minę. - Przynajmniej nie tak prędko. 

- Najlepiej byłoby nigdy, ale nie będę się teraz sprzeczać - mówi i zostawia swoje buty w korytarzu, po czym przysiada się do nas. - A teraz słucham. O jakim przystojniaku była mowa? 

Biorę głęboki wdech i wyjaśniam wszystko jeszcze raz, tak jak wcześniej mamie. Tym razem dodaję jednak wnioski, do których już wspólnie zdążyłyśmy dojść i tłumaczę, że już przestałam się już bać, no przynajmniej o siebie, bo o Lorena martwię się w dalszym ciągu. 

- Rozumiem, że w takim razie musisz pomóc temu chłopcu. - Podsumowuje tata. -To bardzo przykre, co go spotkało. Nie potrafię sobie wyobrazić, co kieruje ludźmi, którzy krzywdzą swoje dzieci. Pewnie to i lepiej, że nie umiem tego pojąć. 

- Dlatego tak bardzo mi go żal - wyznaję. - Ty i mama daliście nam w życiu tyle miłości i ciepła, a on wydawał się tego nie zaznać.

Tata bierze mnie w swoje ramiona i mocno ściska, chcąc dodać mi trochę otuchy. Jestem mu za to wdzięczna, chowając swoją mizerną minę w jego koszulkę.

- Może już dość na dzisiaj zmartwień? - pyta mama, przynosząc do salonu wielką misę popcornu. Rozsiada się ponownie na kanapie obok taty i łapie za pilot od telewizora. - Teraz i tak żadne z nas nic nie może zrobić, dlatego chyba najwyższa pora na oglądanie obiecanego horroru.

Dziękuje mamie w myślach za skuteczne odwrócenie naszej uwagi od kolejnych rozmyślań na temat Lorena i tragedii, która go spotkała. Kolejne dwie godziny spędzamy zajadając się popcornem i oglądając wypożyczony przeze mnie film. Podczas strasznych scen mama co jakiś czas, jako jedyna z nas, wydaje z siebie przerażone okrzyki, albo chowa się w objęciach taty, który wtedy spogląda na mnie porozumiewawczo i uśmiecha się rozbawiony. Niewiarygodne, że to jej ulubiony gatunek filmowy. Po skończonym seansie zauważam, że mama zasnęła już z głową ułożoną na kolanach taty, który następnie jeszcze przez chwilę zaśmiewa się wspólnie ze mną z jej cichego pochrapywania, aż w końcu decyduje się ją delikatnie obudzić i zaprowadzić taką półśpiącą do sypialni. 

- Dobranoc, Freya, kochanie. Nie siedź za długo - żegna mnie tata, po czym obejmuje mamę, a ona podpiera się na nim ziewając i przecierając jedno oko. 

- Dobranoc - powtarza za nim zaspana i posłusznie opuszcza wygodną kanapę. Odprowadzam ich wzrokiem, kiedy wchodzą po schodach na piętro. Mama raz się potyka, a tata stara się hamować śmiech, ale kiepsko mu to idzie. W końcu ich przytulone do siebie sylwetki nie są dłużej dostępne mojemu wzrokowi.

Czasami bardzo im zazdroszczę tego, jak wielkie szczęście mają, że kiedyś trafili na siebie i są razem. Po tylu latach ciągle zachowują się, jakby codziennie zakochiwali się w sobie od nowa. To szczególnie ważne dla mamy, że znalazła swojego Jima Clancyego, który w nią uwierzył, w jej dar i nieprzerwanie ją wspierał. Nadal trwa przy niej wiernie w każdym szaleństwie, jakie niosą ze sobą duchy. Zaakceptował nawet fakt, że jego dzieci również odziedziczyły tę zdolność. Tych dwoje pasuje do siebie idealnie, jakby byli sobie pisani gdzieś w gwiazdach. Chciałabym wierzyć, że i ja kiedyś tego wszystkiego doświadczę, że będę mogła kiedyś patrzeć na kogoś z nieskończona miłością w oczach, tak jak mama patrzy na tatę i w odpowiedzi, dostawać takie samo spojrzenie.

Tej nocy przed zaśnięciem szukam swojej linii gwiazd, na której końcu mogłabym znaleźć swoją drugą połówkę. Wiem, że któryś z migoczących złotem łańcuchów, kiedyś zaprowadzi mnie w odpowiednie miejsce. Ale tych małych świecących punktów na czarnym niebie jest zbyt wiele, by moje zmęczone oczy, mogły znaleźć te przeznaczone właśnie dla mnie. Poddaję się więc, mimo że nie chcę. Ciężkie powieki opadają w końcu, a kiedy przychodzi zupełna ciemność, ostatnimi strumieniem świadomości przypominam sobie pytanie mamy: "Opowiedz mi coś o tym chłopaku. Był przystojny?", a potem ostatecznie do snu odprowadza mnie uśmiech Lorena i błysk w jego czekoladowych oczach.  Był. - Odpowiadam w myślach.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz